Jemioła pojawia się coraz częściej w polskim zestawie bożonarodzeniowym. Do niemieckiej choinki, lapońskiego Świętego Mikołaja, wywodzących się z rzymskich czasów prezentów (wówczas noworocznych) dołączyła celtycka jemioła, dając jako żywo wyraz „nowej tradycji”.
Dlaczego akurat jemioła ? Roślina – półpasożyt, znana w medycynie ludowej ze swych leczniczych i trujących właściwości, zielona zimą, obsypana kulistymi owocami chętnie zjadanymi przez jemiołuszki, wciska się do naszych domów na swoją zgubę - oderwana od gałęzi topoli, wierzby czy brzozy, zawieszona na żyrandolu marnieje w mdłym cieple kaloryferów, wysycha, żółknie i w końcu ląduje gdzieś na śmietniku.
A przecież tradycja – nie nasza „nowa”, ale ta celtycka – stara - wyznaczyła jej zupełnie inny los. Jemioła jest bowiem rośliną boską! Pojawiała się nie wiadomo skąd na wysokich drzewach. Wiecznie zielona, zawieszona na granicy światów, pomiędzy niebem a ziemią, znała boskie tajemnice i ludzkie sekrety. Druidzi – celtyccy kapłani Boga–Słońca ścinali ją złotymi sierpami i zrzucali na rozpięte białe prześcieradła. Nie wolno jej było bowiem dotknąć ziemi! I tylko tak pozyskana jemiołą zachowywała swoje magiczne właściwości! A mogła wiele, a najwięcej w kwestiach miłosnych. Zawieszona pod sufitem pozwalała, ale tylko ostatniego dnia roku, na bezkarne pocałunki i pieszczoty. Włożona pod poduszkę młodej dziewczyny ukazywała jej we śnie przyszłego małżonka. Wreszcie - podana krowie, gwarantowała jej doskonałe zdrowie przez cały rok (i pewnie mleko także). Kto wie, czy „potion magique” serialowego Asterixa i Obelixa nie była właśnie wywarem z jemioły ?...
Jeśli przed Świętami zobaczymy na rynku pęczki jemioły porozkładane na chodniku czy jezdni – nie kupujmy pod żadnym pozorem! Ta jemioła dotknęła ziemi i nie gwarantuje już żadnych bezkarnych całusów!
Oprac. S. Pytliński.